Z NURTEM ŻYCIA – KRÓTKA RECENZJA FILMU
Podczas świątecznego pobytu w Polsce nie miałem za wiele czasu na pisanie artykułów na NWK, ale za to miałem okazję nadrobić trochę strat w oglądaniu filmów. I dzisiaj chciałem wam przedstawić dzieło, które zasługuje by napisać o nim kilka słów w formie subiektywnej recenzji. Zapraszam do czytania.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy minionego roku dość głośno zrobiło się na temat filmu Z nurtem życia Krzysztofa Sarapaty i Tomasza Kotasia. Film ten opowiada o przyrodzie i ludziach w dolinie Rzeki Skawy w Małopolsce żyjących od wielu lat w cieniu inwestycji hydrologicznej mającej na celu utworzenie w tym miejscu zbiornika wodnego. Tamtejsza przyroda jest bardzo bogata i nieświadoma nadchodzących zmian. Ludzie jednak od wielu lat są wysiedlani z tych terenów, a jedną z ostatnich osób opuszczających swój dom jest Pani Anna, będąca swego rodzaju ambasadorem zmian jakie mają nadejść.
Tak po krótce wygląda treść filmu. Jak przystało na recenzję trzeba trochę posłodzić, żeby potem można było popsioczyć. A zatem co w tej produkcji uważam za dobre, a nad czym można by jeszcze popracować.
Muzyka
Muzykę do filmu napisał Marek Kubik – nomen omen – I chociaż nazwisko brzmi znajomo to chyba nic nas nie łączy. Przynajmniej na razie bo jak słucham utworów tego wielce utalentowanego muzyka z Białegostoku to coś czuję, że nasze drogi prędzej czy później się skrzyżują. Na razie jednak mogę tylko słuchać Pana Kubika i marzyć o łanach złocistego zboża dojrzewającego w letnim słońcu, słuchać wiatru w śródpolnych zagajnikach i wąchać ferment opadłych jabłek zasnutych wrześniową mgiełką. Eh, Polsko! Rozmarzyłem się trochę. Ale tak właśnie działa muzyka w tym filmie. Nawiasem mówiąc te słowiańskie akcenty przypominają mi równie piękną muzykę Adama Skorupy skomponowaną dla gry Wiedźmin stajni CD Projekt. Wracając do Z nurtem życia, uważam, że jest to bardzo silna strona filmu. Słowem muzyka przenosi nas w miejsce i czas opowiadanej historii wywołując porządane uczucia, a zatem spełnia swoje zadanie.
Zdjęcia
W związku z tym, że jestem z wykształcenia i reżyserem i operatorem, to siłą rzeczy szczególną uwagę zwróciłem na zdjęcia jakie wypełniały to przyrodnicze dzieło. Muszę przyznać, że jak na debiut filmowy nie byłem zaskoczony wielością naprawdę dobrych ujęć jak i tych nieco mniej poprawnych. Od takie uroki debiutu. Jest wiele ciekawych ujęć z lotu ptaka, wiele ujęć panoramicznych i samych zwierząt i oczywiście Pani Anny i jej domu. Szczególnie podobają mi się ujęcia zimowe, które najlepiej oddają sedno historii. Z kolei ujęcia nocne uważam za najciekawsze. Jednak gdybym miał wybrać najpiękniejsze ujęcia wybrałbym kadry makro z insektami w roli głównej.
I chociaż jest wiele naprawdę dobrych ujęć to jednak brakuje mi tutaj zbliżeń samych zwierząt w szczególności za mało jest portretów. Przez co nie do końca mogłem poczuć emocjonalną więź z bohaterami. Również część tzw. nieczystych ujęć – czyli tych gdzie coś na pierwszym planie ewidentnie przeszkadza w ujęciu zwierzęcia – powoduje, że nie mogę poczuć tej więzi. I skoro już tak wybrzydzam to dodam jeszcze, że zdecydowanie za dużo jest ujęć z lotu ptaka. Miałem czasem wrażenie, że stanowią one wypełniacz, a nie integralny składnik narracji. Słowem zabrakło mi balansu pomiędzy szerokim planem, bliskim, zbliżeniem i portretem. Szkoda, bo chyba niewiele by trzeba by uczta dla oka była równie satysfakcjonująca jak muzyka. Reasumując zdjęcia uważam za dobre, a ich główną siłą jest niejednokrotnie przepełniona nostalgią atmosfera, która w tym wypadku idealnie pasuje do narracji.
Narracja z offu
To co sprawia, że z ogromną przyjemnością oglądam każdy film przyrodniczy po polsku to Pani Krystyna Czubówna. Chyba nie muszę nikomu wyjaśniać kim jest Pani Krystyna. Również mógłbym się powstrzymać przed słowami uwielbienia pod adresem głosu Pani Krystyny, bowiem już wiele o tym słyszeliśmy. Jednak skoro już mam okazję… Kiedy to piszę do osiągnięcia 37 roku życia zostają mi dwa miesiące a zatem już trochę wiosen za mną. Odkąd pamiętam, aksamitny głos Pani Krystyny zawsze towarzyszył mi podczas oglądania filmów przyrodniczych. Do tej pory niczym kojący balsam wlewa się do uszu nasycając moje serce spokojem. Tak zdrowotnie działa oglądanie filmów przyrodniczych z głosem Pani Czubówny.
Wracając jednak na ziemię muszę przyznać, że twórcy nie mogli wybrać inaczej. Ten film nie byłby tym samym filmem gdyby głosu użyczył ktoś inny. Jest to moim zdaniem strzał w dziesiątkę. Również na uznanie zasługuje jakość tekstów napisana przez Pana Waldemara Krasowskiego. Nie ma ich ani za dużo ani za mało. Czasem zdarzają się filmy przyrodnicze gdzie potok słów przytłacza zamazując cały obraz. Tutaj jednak mamy do czynienia z równowagą pod względem ilości i treści jaką słyszymy. Osobiście nie jestem fanem agresywnej narracji rodem z produkcji zachodnich i uważam, że to obraz i przyroda sama powinny bronić narracji, a lektor powinien tylko naprowadzać widza na właściwe tory. Tutaj działa to bardzo dobrze.
Montaż
Jako, że również profesjonalnie zajmuję się montażem nie tylko dokumentów ale i fabuły to muszę przyznać, że montaż jest dla mnie najsłabszą częścią tego filmu. Owszem jest tutaj wiele dobrych rozwiązań. Jednak momentami brakuje spójności w opowiadaniu historii. Nie ma konkretnego rytmu przez co są momenty, które wytrąciły mnie z historii podczas oglądania. Wydaje mi się, że mimo iż Pani Anna jest tutaj osią filmu to jednak jest jej za mało w narracji. Obecnie tworzy rodzaj klamry, która spaja historię. Uważam jednak, że powinna się jednak nieco częściej przewijać w filmie. Ogólnie rzecz biorąc uważam, że montaż nie jest zły. Zmontowanie pełnometrażowego dokumentu przyrodniczego jest nie lada wyzwaniem. Sam nigdy nie zmontowałem pełnometrażowego filmu przyrodniczego, a jedynie pełnometrażową fabułę, a to zupełnie inna bajka. I chyba trochę łatwiejsza. Wierzę, że następny montaż będzie dużo lepszy.
Udźwiękowienie
Z udźwiękowieniem czyli tzw. sound designem jest tak, że czasem chciałoby się pójść na całość i sprawić by było słychać dosłownie każdy detal w filmie. Jednak również i tutaj jak i w każdej składowej filmu wszystko musi być wyważone i harmonijne, by dawało jak najlepszy odbiór.
Tutaj zauważam jednak pewne sprzeczne ze sobą idee. Z jednej strony film opowiada prawdziwą historię i stara się być realistyczny, z drugiej jednak strony w przypadku ujęć makro z insektami mamy do czynienia z nieco dziwną zabawą z dźwiękami. Powoduje to trochę taki zgrzyt pomiędzy tym co widziałem do tej pory a tym co nagle słyszę. To trochę jak wchodzenie w zupełnie inny świat. Może zamysłem filmowców było wejście w nieco fantastyczny świat insektów i pokazanie go bardziej bajkowo niż realistycznie.
Drugą sprawą, która rzuciła mi się na uszy to dźwięki wydawane przez zwierzęta. Nie wiem ile z tych dźwięków udało się twórcom nagrać na planie, a ile zrobili techniką foley’a. Niezależnie jednak od tego, w kilku przypadkach dźwięki były nienaturalnie głośno w stosunku do akcji, którą widzieliśmy. Generalnie zasada jest taka, że jeśli mamy zbliżenie np. ptaka to furkot jego skrzydeł będzie znacznie bardziej słyszalny niż gdybyśmy widzieli go jako mały obiekt na szerokim planie. Ostatnią sprawą była kwestia miksu dźwięków z muzyką. Były momenty, że dochodziło wręcz do walki pomiędzy muzyką i dźwiękami dając w rezultacie nieprzyjemną kakofonię. To tyle na temat dźwięku i moich osobistych na ten temat odczuć.
Historia
Jako filmowiec jestem zdania, że niezależnie od technologii czy jakości obrazów historia jest najważniejsza. Zresztą powtarzam to do znudzenia na łamach mojego bloga. Czasem zdarza mi się oglądać wysokobudżetowe filmy przyrodnicze gdzie poza przepięknymi ujęciami po prostu nie ma nic. Nie ma historii, która odcisnęła by swoje piętno na umyśle i sercu. Obraz naprawdę może być bardzo słaby technicznie ale najważniejsza jest historia bo to ona z nami zostaje po obejrzeniu filmu a nie obraz. A jeśli jej nie ma to film odchodzi w niepamięć. Tak po prostu.
W przypadku film Z nurtem życia mamy do czynienia z bardzo dobrą historią, która pozwala na refleksję nad losem Pani Anny, Doliny Skawy i zmianom, którym ulegamy my wszyscy. Dzięki czemu możemy łatwo zidentyfikować się z losami bohaterów. I to jest tutaj kluczowe. Ta historia sprawia, że nie jesteśmy obojętni na ich los. Czujemy empatię. Tak właśnie poczułem się po obejrzeniu tego filmu. Dzięki temu wiem, że film pod względem opowiedzianej historii spełnił swoje zadanie.
Wydanie
Film został wydany na płycie dvd i blue ray. Sam kupiłem wydanie dvd bo nie mam akurat odtwarzacza blue ray. Do płyty została dodana książeczka za co bardzo duży plus. Bardzo lubię, kiedy jest taki dodatek do płyty. Widać, że Panowie przyłożyli się do tego by odbiór filmu na poziomie produktu był również satysfakcjonujący.
A teraz moje małe podsumowanie.
Film Z nurtem życia Krzysztofa Sarapaty i Tomasza Kotasia zdecydowanie mogę uznać, za udany debiut. I należy tutaj zaznaczyć, że to debiut. Jest to o tyle ważne, że każdy debiut – nie licząc – Obywatela Kane’a Orsona Welles’a z 1941 – ma swoje niedociągnięcia, błędy itd. Najważniejsze jest jednak to, że Pan Krzysztof i Pan Tomasz zrobili ten film. Zrobili go tak jak umieli najlepiej i ze środkami takimi jakie mieli. Nie czarujmy się, robienie filmów przyrodniczych w Polsce nie należy do łatwych ze względu na brak zrozumienia tego gatunku filmowego przez wielu ludzi, którzy mają środki na wspieranie twórczości filmowej. To jednak temat na inny dzień. Nawiasem mówiąc petycja wciąż czeka na podpisy.
Jest wielu ludzi, którzy mogliby powiedzieć, że ten film jest słaby, ale najczęściej Ci ludzie sami nie zrobili nic. Nie mieli odwagi by opowiedzieć własną historię. By nie patrząc na ograniczenia i przestać liczyć wymówki po prostu wzięli się do pracy. Tak to właśnie widzę w przypadku tego filmu. Panowie po prostu to zrobili, i chwała im za to. Chwała im za to, że promują Polskie dziedzictwo narodowe jakim jest nasza piękna przyroda. Promują konkretny region dając lepsze spojrzenie na wewnętrzne sprawy kraju. Opowiadają historię, która zmusza do głębszej zadumy.
Sam fakt, że ten film powstał zasługuje na uznanie. Pójdę nawet o krok dalej i powiem, że francuski film Królestwo (Les saisons) w reżyserii Jacques’a Perrin’a i Jacques’a Cluzaud, twórców takich dzieł jak Mikrokosmos i Makrokosmos nie uwiedli mnie swoją historią w równym stopniu. Ba, również było tam sporo błędów, a przecież mówimy o najwyższej oskarowej półce i filmie za 30 milionów dolarów. Dlatego uważam, że naprawdę Polscy twórcy nie mogą czuć się gorsi.
Dlatego nie słuchaj już dłużej co ja mam do powiedzenia, ale po prostu sam obejrzyj ten film bo naprawdę warto. Warto jest wspierać polskich twórców filmów przyrodniczych, bo nie mają lekko w swoim zawodzie. Coś o tym wiem.
Na koniec dodam, że nie jest to artykuł sponsorowany i z nikim nie konsultowałem mojej recenzji. Jest to moje prywatne zdanie, z którym można się zgodzić lub nie. Zapraszam do komentowania i do wspierania Polskich filmów przyrodniczych. Bo to co dla nas może wydawać się powszednie, dla ludzi z innych części świata jest prawdziwą egzotyką.
Ostatnie komentarze