TRYBY STUDIÓW FILMOWYCH – CZYLI O POWROCIE DO SAMEGO SIEBIE

Zanim poszedłem na studia filmowe przez wiele lat nie myślałem by być filmowcem. Po prostu jeszcze jako dziecko pogrzebałem marzenie, które wydawało się nie do zrealizowania. Kiedy owo marzenie jednak się urzeczywistniło i ukończyłem szkołę filmową, wtedy pojawił się niespodziewany problem. Wpadłem w pułapkę myślową, która przez prawie dwa lata po studiach dość skutecznie sabotowała moje poczynania filmowe.

Na studiach przez pierwsze lata duży nacisk kładzie się na pracę w zespole. Przechodzi się przez większość najważniejszych zawodów w branży. W ten sposób każdy student uczy się podstaw jak być reżyserem, zastępcą reżysera, operatorem, asystentem operatora, producentem, montażystą, dźwiękowcem itd. Zaznajomienie się z każdą z tych ról działa w trójnasób. Po pierwsze, pomaga wybrać właściwy zawód osobom, które jeszcze nie były zdecydowane. Po drugie, daje punkt odniesienia wszystkim tym, którzy w przyszłości będą m.in. sami dzielić się na role jako dokumentaliści jednoosobowi. I po trzecie, kiedy masz prawdziwy budżet i profesjonalny zespół, wtedy wiedza z innych dziedzin pomaga lepiej zrozumieć ludzi, którzy pracują na urzeczywistnienie Twojej wizji. To jednak jest opcja dość luksusowa, ale jak to się mówi wszystko jest dla ludzi i prędzej czy później się zdarzy.

Od pierwszego dnia studiów wiedziałem dokładnie w czym chcę się specjalizować i jakie role interesują mnie najbardziej. A była to reżyseria i operatorka. Oczywiście nie uchylałem się od nauki innych zawodów jak np. montaż – który bardzo lubię – jednak starałem się jak najlepiej wykorzystać czas by wycisnąć jak cytrynę wszystko co mogłoby mi pomóc w z zrozumieniu interesujących mnie zagadnień.

Już pod koniec studiów udawało mi się łapać płatne zlecenia jako operator na cudzych projektach. A po studiach starałem się zdobywać więcej zleceń jako wolny strzelec ale jednocześnie rozglądałem się za pracą czy to w telewizji czy w firmie produkcyjnej. Moi wykładowcy uważali, że najlepszym rozwiązaniem jest praca na etacie w jakiejś firmie związanej z branżą.

Przez prawie dwa lata ubiegałem się o różne stanowiska po drodze robiąc drobne zlecenia. Poza tym jednak, współpracowałem nad projektem pełnometrażowego filmu fabularnego, który nie był związany z zarabianiem pieniędzy a raczej rozwojem twórczym. To zajmowało mnie jednak w mniejszym stopniu. Po jakimś czasie okazało się, że coś nie gra. Coś sprawiało, że nie czułem się dobrze nie znając przyczyny.

Kiedy przemyślałem sprawę okazało się, że pojawił się wewnętrzny konflikt, który skutecznie blokował część moich poczynań w branży filmowej. W pewnym momencie dostałem olśnienia. Dotarło do mnie, że przez cały czas szukania pracy jako operator, asystent czy montażysta nie chciałem jej tak na prawdę dostać. Oczywiście ze względu na pieniądze i doświadczenie, to był wręcz priorytet. Jednak było to sprzeczne z tym co głęboko w sercu sprawiało, że moja pasja do filmu była tak przemożna. A była to i nadal jest chęć tworzenia własnych filmów. Chęć bycia twórcą, autorem, który wznosi swój głos do świata za pomocą medium filmowego. Chęć bycia twórcą, który ma wiele historii do opowiedzenia. A bez czego jego życie nie ma sensu.

Tak to właśnie miało wyglądać. Ja jednak zostałem wciśnięty w tryby typowego myślenia po studiach. Ciągle słyszałem tylko, że po studiach powinieneś poszukać pracy jako runner na dobry początek. Potem jak Ci się uda to trochę wyżej, przez asystenta aż do operatora lub może jak wydarzy się cud to po wielu latach zostaniesz reżyserem. Tak wygląda typowa ścieżka, którą wtłaczali mi do głowy wszyscy na uczelni. A to wszystko w dobrej wierze. Studenci powtarzali to bezmyślnie jak mantrę. Ze mną na czele. Oczywiście nie twierdzę, że jest to złe podejście. Nie uważam jednak, że jest to jedyne słuszne podejście i nie dla każdego.

Wiele lat temu słyszałem opinie, że jak masz talent i pasję do filmu i dostaniesz się do szkoły filmowej to bardzo szybko wybiją Ci tam z głowy myślenie o własnym stylu i wtłoczą myślenie programowe. To jednak może zabić Twoje twórcze Ja. Trochę tak się poczułem po studiach. Jakby zaszczepiono mi myśl, że jest tylko jedna słuszna ścieżka do bycia filmowcem. A jest nią mozolne wdrapywanie się po szczeblach kariery, zaczynając od parzenia kawy. Moje naiwne podejście, że mogę robić filmy odrazu po studiach i nie muszę iść tą ścieżką, którą rzekomo wszyscy podążają stało się moją zgubą. Przez prawie dwa lata tkwiłem w stagnacji, pełen frustracji, próbując pchać nie swój wózek.

Na szczęście, ta naiwna dla wielu idea cały czas tliła się w moim sercu. Aż w końcu ponownie buchnęła ogniem żądzy bycia twórcą. I wtedy zrozumiałem, że aby być filmowcem i aby spełnić swoje marzenie z dzieciństwa muszę wrócić do bycia jak dziecko. Trochę naiwny, trochę szalony ale cały czas podążający własną ścieżką rozwoju. Od podjęcia decyzji o powrocie do korzeni minęło już wiele miesięcy a ja w tym czasie osiągnąłem więcej niż przez ostatnie lata po studiach i w trakcie ich trwania. Po prostu wiem, dokąd zmierzam.

Wiem, że może trochę ten artykuł jest ckliwy i nostalgiczny, jednak chciałem się z Tobą tym podzielić. Uważam bowiem, iż jest to niezwykle ważne by mieć świadomość tego czy chcesz pracować w branży filmowej dla kogoś i spełniać czyjeś wizje twórcze czy chcesz pracować dla siebie. By opowiadać swoje historie. I nie zrozum mnie źle, bycie twórcą filmowym i pomaganie swoimi umiejętnościami innym w ich projektach nie jest niczym złym. Wręcz przeciwnie. Chodzi mi przede wszystkim byś pamiętał co jest dla Ciebie najważniejsze w karierze filmowej i byś nie zboczył z kursu. Tak jak ja to zrobiłem, tracąc przy tym sporo czasu i nerwów.