O FILMIE NA BAZIE JEDNEGO UJĘCIA

Od mojego ostatniego postu minęło już przeszło pół roku. W międzyczasie dużo się działo. Od zmiany stanu cywilnego, przez pracę zawodową po nowe projekty filmowe. Słowem, ostatnie miesiące były pracowite. A coś czuję, że to dopiero rozgrzewka. Niemniej jednak, mając wolną chwilę chciałem się podzielić moim przemyśleniem na dość interesujący temat.

Jestem daleki od oceniania filmów i wyrażania swoich opinii. Zwłaszcza nie do końca pochlebnych. Film, o którym chcę wspomnieć, stał się jednak przyczynkiem do moich rozważań na temat tworzenia filmu na podstawie pojedynczych ujęć. Od razu zaznaczę, że w opisanym niżej przykładzie niekoniecznie musiał być taki scenariusz. Od po prostu myśli nasuwają się same. Dlatego też z szacunku do twórcy nie podam tytułu filmu.

Kilka dni temu w ramach eksploracji idei związanych z moim nowym projektem, obejrzałem kilka filmów dokumentalnych, gdzie autorzy skupiali się głównie na jednym bohaterze. Czyli coś w rodzaju monografii przyrodniczej. Jedną z nich był 45 minutowy film z 2009 roku. Produkcja ta miała za zadanie opowiedzieć historię o parze Jastrzębi, ich życiu i środowisku. No i pojawił się problem. Bo nie do końca to „opowiadanie” zdaje egzamin.

W filmie wykorzystano kilka spektakularnych ujęć polowania Jastrzębia Accipiter gentilis na Bażanta Phasianus colchicus oraz akrobatyczny przelot drapieżnika między drzewami. Naprawdę robi wrażenie. Wszystko na zbliżeniu w ekstremalnie szybkim klatkażu, tj. w dużej ilości klatek filmu wyświetlanych na sekundę, co daje efekt zwolnionego tępa akcji. Ujęcia te najpierw w zimowej a potem jesiennej aurze są bardzo dramatyczne i profesjonalnie nakręcone. Później jest kilka ujęć bardziej przyziemnych, jakie spotyka się w większości tego typu produkcji. Ptaki na gałęzi, ptaki w gnieździe, kadry bliskie, dalekie itd. Problem jednak w tym, że część tych ujęć znacznie odbiega od profesjonalizmu. Wiele jest ujęć prześwietlonych, wiele takich gdzie bohater siedzi na gałęzi, a przed nim jest tak wiele konarów i liści, że ostatecznie niewiele widać. Najsmutniejsze są te, gdzie nie widać „twarzy” i oczu ptaka. To jest bowiem ten bardzo ważny element gdzie widz może poczuć więź emocjonalną z bohaterem. Kolejną sprawą jest to, że ujęcia i całe sceny są niespójne. Tak jakby film był tworzony przez zupełnie innych filmowcуw w innym czasie. O takich podstawach jak balans bieli nawet nie będę wspominał.

Oprócz chaosu w obrazie jest też chaos w narracji. Brakuje konsekwencji w opowiadaniu historii. Jedne wątki nie łączą się z innymi. I tak na początku filmu widzimy luźno poukładane pojedyncze sceny, po czym przeskakujemy do pary, która zakłada gniazdo. Po pewnym czasie lądujemy w gnieździe u Myszołapa białobrewego Butastur indicus. Bez jakiegokolwiek związku z opowiadaną historią. Jedyny związek to chyba ten, że należą do tej samej rodziny jastrzębiowatych. W innej części filmu mamy wątek Sokoła wędrownego Falco peregrinus, który też ni z tego ni z owego zabiera nas nad skaliste wybrzeże, z dala od głуwnego bohatera. Krótko mówiąc cały film jest fragmentaryczny i niespójny.

Niestety filmów takich jak ten jest więcej i dlatego stwierdziłem, że może moje przypuszczenie jest prawdziwe. Może taki projekt opiera się na założeniu, że skoro mam jakieś piękne jedno, czy dwa ujęcia, to mogę wybudować wokół tego całą resztę. Historię jakoś się dorobi. Czyli robimy film od niewłaściwej strony. Owszem, sam mam czasem wizję jakiegoś większego filmu na bazie pojedynczych ujęć czy nawet zdjęcia. Tak zresztą przecież często tworzą się historie. Od jednego przebłysku. Jednak problem polega na tym, że jeżeli za wszelką cenę będę chciał stworzyć film wykorzystujący ten jeden moment. To może się okazać, że tą ceną będzie brak historii. A to właśnie ona jest, a przynajmniej powinna być, fundamentem każdego filmu. Bez historii mamy do czynienia tylko z luźną sekwencją ujęć.

Czasem pokusa może być jednak zbyt duża, by poprzestać tylko na tych ujęciach, lub na znacznie skróconej formie filmowej. Wiąże się to bardzo często z pieniędzmi, których można zarobić więcej przy większej produkcji.

W ten sposób powstają produkcje, z których próbuje się wycisnąć coś na siłę. Rozwlekając film w czasie tak by metraż się zgadzał. Na czym cierpi cała kompozycja filmu. Dlatego lepiej czasem zrobić krótszy projekt, który będzie miał historię i solidną strukturę.

Inną sprawą są również wątki poboczne, które pojawiają się w filmie. Wątek Sokoła na skalistym wybrzeżu i Myszołapa przy gnieździe są oderwane od motywu przewodniego. W filmie fabularnym, gdzie pojawiają się wątki poboczne, mają one wpływ na główną fabułę. Opierają się na ciągu zdarzeń przyczynowo skutkowych ściśle połączonych z głównym bohaterem. Nie inaczej jest w dokumencie. Dlatego też, umieszczenie w filmie tych dwóch wątków jest bezzasadne. Potęguje to efekt kulawej opowieści.

Istnieje możliwość, że mając zapał i najszczersze chęci może się okazać, że to nie wystarczy. Może się okazać, że trzeba będzie sobie odpuścić i albo zaniechać projektu albo zupełnie zmienić koncepcję. Takie zresztą są prawa filmów dokumentalnych. Uważam jednak, że nie byłoby tego problemu, gdyby film od początku rozwijał się na bazie  historii. Twórca mógł zadać sobie pytanie. Jaka historia mogłaby się kryć za ujęciami, które mam w głowie czy już filmie. Wtedy mogłaby powstać opowieść, która po prostu wykorzystałaby ten obraz.

Reasumując, uważam, że przebłysk w naszej wyobraźni twórczej, niesamowite ujęcie, czy pojedynczy obraz, który porusza nasz zmysł filmowy powinien być przyczynkiem do szukania historii. Przyczynkiem do zadania sobie pytania, gdzie tam jest ukryta opowieść, która poruszyła by serca i umysły widzów.