CISZA…! W FILMIE

Edynburg, dość nietypowy dzień, bo prawie bezwietrzny. W tym pół milionowym mieście jedną z rzeczy, które uwielbiam to różnorodność krajobrazu i bezpośredni dostęp do gór, gdzie m.in. uprawiam kolarstwo górskie. Właśnie w ten październikowy dzień była idealna pogoda na rowerowe szaleństwo na górskich, porośniętych wrzosem szlakach pentlandów. Wycieczka wyglądała jak zawsze tak samo, ostry wycisk z przerwami na robienie zdjęć i ewentualnych ujęć filmowych, które mogą się do czegoś przydać później, lub po prostu jako referencje do przyszłych projektów filmowych.

Mniej więcej po godzinie intensywnej jazdy, z małą przerwą na sportretowanie kormorana na zbiorniku retencyjnym, dotarłem do wąwozu, gdzie niewielkie wzniesienia ciasno nachodzą na siebie tworząc ostry zygzak. Jest to miejsce szczególne ze względu na dość zróżnicowane środowisko.

Z jednej strony sypiące się zewsząd piargi z ogromnymi połaciami Nerecznicy Dryopteris aemula, oraz Kolcolistem zachodnim Ulex europaeus  z drugiej zaś wilgotne tereny z ostami i karłowatymi drzewami powyginanymi przez wiatr, wśród których dominuje Jarzębina Sorbus aucuparia.

Jarzębina w Szkocji

Gdy dojechałem do tego miejsca, słońce właśnie wychynęło zza chmur i zrobiło się naprawdę ciepło mimo, iż zapowiadano zaledwie 13 stopni. Zatrzymałem się tuż przed ogrodzeniem odgradzającym od siebie farmy, by popatrzeć przez chwile na ten niezwykły teren i spróbować usłyszeć kląskawki Saxicola torquata i białorzytki Oenanthe oenanthe, które może jeszcze nie odleciały na zimowiska. Słońce padało prosto na mą twarz pod ostrym kątem i mrużąc oczy przyglądałem się przez chwilę jak ogromne ilości jętek tańczą w powietrzu szukając partnera.

Przyglądałem się całemu temu przyrodniczemu spektaklowi przez dłuższą chwilę i nagle stało się coś niezwykłego. W tej jednej chwili przestałem słyszeć cokolwiek. I nagle, gdzieś z wnętrza dobiegł mnie dźwięk mojego własnego krwiobiegu, tętno i szum krwi krążącej w moich żyłach. Stałem tak przez kilka minut jak sparaliżowany, uświadamiając sobie jak niezwykłe to doznanie być w tak głębokiej ciszy. Od czasu do czasu przerywanej jedynie, przez przelatującego owada. Rozglądałem się dookoła, i nie mogłem wyjść z zachwytu jak cudownie jest czuć coś tak naturalnego.

I gdy tak stałem, w jednej chwili poczułem jak moje myśli się klarują, jak ogniskują się w jednym miejscu, tworząc doznanie jakiego nie poczułem nigdy wcześniej, to tak jakbym nagle zaczął mówić na głos dokładnie to co ma zostać powiedziane. Moje myśli wynurzały się z precyzją lasera w samo sedno. Było to tak niesamowite doznanie, że mimo upływu wielu dni wciąż nie mogę o tym zapomnieć. Dosłownie wszystkie zbędne śmieci zostały odessane z mojej głowy i pozostał tylko jeden czysty strumień skupionej myśli.

Piargi w Szkockich Pentlandach

Zastanawiałem się później nad tym fenomenem i doszedłem do wniosku, że to jest to czego mi obecnie najbardziej brakuje w życiu. Prawdziwej naturalnej ciszy, która pozwoliłaby mi się skupić na twórczym myśleniu bez ciągłego przebijania się, przez szum informacyjny jakiego doznaję każdego dnia przebywając w mieście. I nie mam tu na myśli ciszy absolutnej, bo to raczej nie możliwe do osiągnięcia. Zresztą nauka udowodniła już, że człowiek nie jest w stanie wytrzymać w całkowitej ciszy zbyt długo. Po prostu musimy mieć odpowiednią równowagę w ilości dźwięków, jakie do nas docierają. Niestety obecnie bardzo trudno, zwłaszcza w mieście, jest znaleźć taki balans. I Myślę, że właśnie taką równowagę znalazłem w górach tamtego dnia. Wiem, że otaczały mnie dźwięki, ale jednocześnie pozwalały mi się całkowicie skupić i wyczyścić szum w mojej głowie.

Kiedyś myślałem, że to odpowiednio dobrana muzyka pozwala mi w myśleniu. Tymczasem muzyka potrafi jedynie, nadać odpowiedniego zabarwienia emocjonalnego do tematu o jakim myślę, dzięki czemu wszystko staje się bardziej płynne ale nie koniecznie takie klarowne.

I właśnie tutaj przyszło mi do głowy, jak często zapomina się o ciszy w filmie. Czasem wydaje mi się, że została już całkowicie wyparta przez, tzw. dźwięki otoczenia czy muzykę. Oczywiście nie uważam, że to coś złego, wręcz przeciwnie. Dzięki dobrze dobranym dźwiękom i muzyce, łatwiej jest tworzyć rytm narracji i odpowiednio prowadzić widza przez emocjonalne stany zawarte w opowiadanej historii. Bez tej warstwy, obraz a w szczególności obraz filmu przyrodniczego, mógłby sam nie udźwignąć tego co ma do przekazania widzowi. Jednak uważam, że w filmie powinna być równowaga w ilości dźwięków przekazywanych na osi czasu. Zwłaszcza w filmie przyrodniczym, gdzie cisza jest zjawiskiem jak najbardziej naturalnym.