CELULOZOWY MATECZNIK CZYLI PRACA BIUROWA NAD FILMEM

Im bardziej zagłębiam się w profesjonalne robienie filmów, a przede wszystkim tych z udziałem zwierząt, zaczynam zastanawiać się, czy z czasem nie przyjdzie taki moment, że więcej czasu będę spędzał przy biurku niż wśród natury.

Kiedy głównie zajmowałem się fotografią przyrodniczą, wszystko było proste i niemalże na już. Wypad w teren, kilka godzin czatowania i do domu. Wstępna selekcja zdjęć i potem kolejna i kolejna, aż po pewnym czasie z kilkudziesięciu czy nawet kilkuset zdjęć zostawało tylko kilka wartych uwagi. Cały ten proces zazwyczaj trwał od kilku dni do kilku tygodni. Zależy to również od tego czy pstrykałem rekreacyjnie czy miałem jakiś głębszy zamysł projektu. Wtedy trzeba było poświęcić trochę więcej czasu – głównie przed sesją w terenie – by powstał zamierzony rezultat. To zawsze cieszy, bo w dość krótkim czasie można stworzyć coś interesującego, co daje dużą satysfakcję.

W filmie jednak jest inaczej. Tutaj produkcja kilkuset tysięcy zdjęć w formie kadrów tworzących ruchomy obraz jest bardzo czasochłonna. Oczywiście również i w tym wypadku mogę pójść na kilka godzin w teren i filmować rekreacyjnie. Co zresztą czasem robię, ale bardziej w ramach ćwiczeń praktycznych. W tym wypadku efekt będę miał natychmiastowy.

Żeby jednak myśleć o filmie jako o tworzywie artystycznym, które ma wnosić do świata coś pożytecznego, wtedy należy zagłębić się w zamysł twórczy. Należy stworzyć projekt od podstaw w formie znacznie bardziej złożonej niż samo rejestrowanie rzeczywistości za pomocą kamery. Cała koncepcja musi być gruntownie przemyślana pod każdym możliwym względem. Począwszy od głęboko ukrytych powodów chęci stworzenia takiego dzieła, a skończywszy na żelbetonowej konstrukcji nie do ruszenia przez golemy krytyki filmowej. Proces taki potrafi trwać kilka miesięcy lub nawet lat. Dobre projekty dojrzewają powoli, gdzieś w zakamarkach płodnego umysłu.

Potem, gdy już koncepcja będzie miała swój solidny zarys, trzeba zacząć myśleć o wcielenie jej w życie. I tutaj przychodzi trudny moment żmudnej pracy przy biurku. Słowem zaczyna się gra o film. Wpada się w wielką machinę biurokratyczną, gdzie interesy jednych przelatują przez interesy drugich. I niczym w wielkim zderzaczu hadronów w końcu jedne koncepcje zderzą się z innymi tworząc eksplozję nowych możliwości.

Tak to wygląda w moim przypadku. Ostatnie 8 miesięcy spędziłem nad stosem papierów, które musiałem przetrawić by samemu wyprodukować kolejne papiery, które z kolei służyły mi do budowy pojedynczych stron, ostrożnie układanych na rogu biurka. Z czasem kupka robi się coraz większa i zaczynam stwierdzać, że moja wizja zaczyna dojrzewać do tego by móc wyjść z ukrycia i zacząć grać o film nie tylko sam ze sobą, ale i z innymi. Jest to gra o urzeczywistnienie ulotnej wizji, która raz będąc iskrą w końcu może zapłonąć na dłużej na ekranach innych ludzi. A to dopiero początek. Bo nawet jeszcze nie chwytam za kamerę, jeszcze nie kieruję jej w zieloność.

I właśnie to pragnienie dzielenia się z innymi własną wizją świata, bycie użytecznym i konstruktywnym jest największym motorem do działania nawet przez wiele lat by powstał jeden film. Bo satysfakcja pojawia się nie w momencie ukończenia i pokazania filmu, czy pojedynczego zdjęcia. Satysfakcja rodzi się w momencie wyruszenia w drogę. Kiedy wkracza się na ścieżkę pasji, która nadaje sens każdej, nawet najmniejszej czynności jaką wykonujemy. Droga do celu a nie cel sam w sobie jest najważniejszy. Dlatego pomimo iż wiem, że będę siedział w papierach jeszcze przez kolejne miesiące, nie czuję znużenia, bo wiem, że dopóki podążam drogą pasji, nie dotykam stopą ziemi.